Wydawałoby się, że o Włoszech powiedziałyśmy już dość. Nic bardziej mylnego! Musimy się przyznać, że jednym z priorytetów naszej podróży była oszczędność. Postanowiłyśmy więc zrobić wszystko, by ograniczyć koszty zwiedzania Italii do minimum. Problem transportu rozwiązany (i omówiony dwa posty wcześniej ; )), cóż możemy potrzebować więcej? Oczywiste – schronienia na trzy noce.
Słyszałeś o couchsurfing’u? Głupie pytanie. Z pewnością! ; ) Dla przypomnienia: zasady działania są proste – oferujesz zakwaterowanie przybyszom z różnych stron świata, a w zamian zazwyczaj dostajesz upominek, tudzież możliwość rewizyty (bo m.in. na tym polega ludzka życzliwość ; )). Tym razem wcieliłyśmy się w tę drugą rolę. Decyzja o całej wyprawie została podjęta dość spontanicznie (nie miałyśmy za wiele czasu na dopięcie wszystkich szczegółów). Całe szczęście, konta w serwisie aktywowałyśmy jakiś czas temu, więc planowanie ograniczyło się tak naprawdę do zalogowania, opublikowania wiadomości w grupie LAST MINUTE i… Kilka dni później mogłyśmy wypatrywać pierwszego hosta.
Treviso, kolebka tiramisu.
19:00 wieki temu wybiła na zegarze.
Z oddali wyłania się męska sylwetka. Oto i on – Enrico.
Przywitałyśmy się grzecznie, komentując między sobą jego wygląd (Włoch i tak nie zrozumie ; )). On natomiast od razu wcielił się w rolę przewodnika, bo przecież w couchsurfing bawi się od dłuższego czasu (ugościł ponad sto osób! ; )). Chwilę później z jego ust padły magiczne słowa: „zaufajcie mi” i wedle złożonej wcześniej obietnicy, zabrał nas na „prawdziwą” pizzę. Oswajanie się z lokalnym menu to nie lada wyzwanie, więc inicjatywę pozostawiłyśmy naszemu gospodarzowi. I wyszło nam to na dobre, a właściwie przepyszne. Metr cienkiego ciasta, pokrytego najsmaczniejszymi składnikami! Aromat tak silnie droczył się z naszymi zmysłami, aż zapomniałyśmy o uwiecznieniu uczty na zdjęciach (czego do dziś nie możemy sobie wybaczyć!). Jak to zwykle bywa, gdy spotykają się dwie narodowości, płynnie przeszliśmy do wzajemnej nauki podstawowych zwrotów w ojczystych językach. Kasia (bo przypominamy, że podróżowałyśmy z dwoma koleżankami) z pełnym zaangażowaniem starała się oswajać Enrico z polskim, a on z sekundy na sekundę (coraz mocniej budząc nasze szczere niedowierzanie) zapamiętywał każde słowo za pierwszym razem. Nawet odmiany czasowników przez osoby nie były mu straszne! Tak więc, kiedy po jednorazowym usłyszeniu cyfr od jeden do dziesięciu, prawie je wyrecytował, byłyśmy nieźle skołowane (jakiś geniusz, czy co?!). Zbite z tropu, zamilkłyśmy i wróciłyśmy do rozkoszowania się kolacją, gdy nagle… „Panna Magdalena nie przeczytała mojego profilu”- jakby od niechcenia rzucił Enrico, by zaraz pod nosem wymamrotać „nawet przystojny Pan”. Jeśli kiedyś doznałeś takiego szoku, aż miałeś wrażenie, że czas się zatrzymał, a jedyną reakcją zachodzącą w powietrzu było czerwienienie Twoich policzków – wiesz o czym mówimy. Jak się niedługo okazało, Polska nie jest mu obca, gdyż przez wiele lat odwiedzał tu swoją miłość. Cóż… Starałyśmy się czym prędzej opanować nerwowy śmiech, by wreszcie rozpocząć nocną eksplorację Treviso. Co więcej, trafiłyśmy akurat na lokalny festiwal (bodajże impreza związana z kaczką (??), nie złapałyśmy tego do końca : D), a tym samym atrakcje wesołego miasteczka (już dawno tak nie nadwyrężyłyśmy strun głosowych!). Wieczór zakończyłyśmy pokazem sztuczek karcianych naszego hosta ; )).
Kolejny dzień, kolejne wyzwanie, kolejny gospodarz, a miejsce spotkania tak bardzo sentymentalne… „Balcone di Giulietta” i Andrea! Pamiętaj! Jeśli poznawać, to „oczami miejscowego”! „Po prostu pokażę Wam to, co uważam za najlepsze, zgoda?” – powiedział, a potem zabrał nas na najwyższy punkt widokowy w Weronie. Tak romantyczne miasto rozmywające się w nocnym oświetleniu… Chwila bezcenna. „Turyści rzadko tutaj docierają: bo za daleko, bo za wysoko, bo nie każdy zdecydowałby się na taką wyprawę pieszo.” Tak, znowu nam się poszczęściło! ; ) Andrea dołożył wszelkich starań, abyśmy zakochały się w tym regionie. Spacer wąskimi uliczkami, zwiedzanie zamku i następna niespodzianka… Lazise, czyli mała miejscowość oddalona od Werony o około 30km, kryjąca w sobie solidną dawkę magii – największe jezioro we Włoszech – dookoła eleganckie restauracje, cisza, spokój, kontemplacja. Jak się okazało, wnikliwi turyści często pomijają zakątek Romea i Julii, by wypocząć właśnie w tym urzekającym ustroniu. Żeby tego było mało, nasz host to profesjonalny instruktor tańca. Przed snem dostałyśmy więc darmową lekcję kilku podstawowych kroków salsy!
Gdzie poniosło nas trzeciej nocy? Po niezbyt owocnym autostopie, w Trieste zawitałyśmy po północy i postanowiłyśmy nie budzić już naszego potencjalnego gospodarza. Oko zmrużyłyśmy więc na kilka godzin w… Poczekalni dworca autobusowego (ech, życie!).
Podsumowując… Czyli właściwie o co chodzi w couchsurfing’u? Nocleg? Oczywiście. Ale zaraz, zaraz! Często błędnie mniemamy, że idea strony zamyka się w tym ujęciu. Niewybaczalne! ; P
Couchsurfing to nie darmowy hotel!!!
Couchsurfing to szansa na poznanie nietuzinkowych ludzi.
Couchsurfing to popularyzacja podróżowania
Couchsurfing to szerzenie tolerancji.
Couchsurfing to idealny przepis na odkrywanie nowych kultur.
Nie idź łatwiznę. Nie hamuj swoich marzeń. Nie tłumacz się brakiem pieniędzy.
Wykaż się kreatywnością. Daj od siebie coś więcej. Uwierz, że człowiek człowiekowi wcale nie musi być wilkiem.
~Magdalena S., Aleksandra N.