Za oknem wciąż 25 stopni, plaże i bulwary są pełne ludzi, ale mimo to w Hiszpanii powoli zaczyna panoszyć się jesień. Drzewa czerwienieją, ciepły wiatr szura po chodnikach liśćmi i żołędziami. Coraz częściej na ulicach pojawiają się kolorowe szaliki i pozapinane kurtki. I wszystko to miesza się z opalonymi ramionami, słońcem i oceaniczną bryzą.
Tak ukazuje mi się galicyjski październik. Poranne i wieczorne wilgotne mgły poprzeplatane upalnymi dniami. Mówią, że Galicja to „deszczowa kraina” – albo to pozory, albo mamy w tym roku bardzo dużo szczęścia. Odkąd tu jestem, tylko raz padało.
Słońce w Vigo wschodzi później niż w Polsce, co nadal mi ciężko przezwyciężyć. Bywają dni, że o godzinie 9.00-9.15 rano jest jeszcze całkiem ciemno! Wynagrodzeniem są za to długie i ciepłe wieczory, kiedy to zapełniają się malutkie kafejki i można ze szklanką piwa (tak, szklanką – bo rzadko kiedy serwuje się w lokalach piwo większe niż 200 ml) obejrzeć zachód słońca. A zachody są teraz dość krótkim zjawiskiem, cały proces aż do momentu, gdy wielka czerwona kula schowa się za wzgórzami Islas Cies, trwa może 10 minut.
Tyle w sprawie pogody. Jeśli chodzi o miasto samo w sobie, to jesienna atmosfera zdecydowanie nikogo tu nie przytłacza. Przechodnie, nadal uśmiechnięci, zagadują mnie ‘¿Que tal?’. Żadne tam złe samopoczucie, mokre szyby, niskie ciśnienie czy reklamy rutinoscorbinu. Wygląda na to, że październikowa chandra, która tak dobrze ma się w Polsce, tutaj traci zasięg.
Co mnie urzekło, to sprzedawane na ulicy pieczone kasztany. Muszę przyznać, że jeszcze ich nie próbowałam (można kupić jedynie całą ok 500 gramową paczkę, więc nie jest to rozrywka dla jednej osoby :p), ale na pewno zaryzykuję! Mówią, że smakują podobnie do pieczonych ziemniaków – słodkie, mięsiste, z orzechową nutką. Kasztany są najzwyklejsze (tak, takie co spadają swobodnie z tutejszych drzew), choć nieznacznie różnią się od polskich: trochę mniejsze i jaśniejsze, przywodzą mi na myśl orzechy laskowe. Można je gotować, piec albo prażyć; je się je na gorąco, obierając ze skórki. Pewna Hiszpanka powiedziała mi nawet, że z kasztanów przyrządza słodką pastę, której używa później do ciast. „Surowe” kasztany są do nabycia niemal we wszystkich warzywniakach. I chociaż kasztanowce w parkach uginają się pod ciężarem kolczastych kulek, nie widziałam jeszcze, żeby ktoś zbierał je na własną rękę.
Podsumowując: tutejsza jesień to po prostu przedłużenie lata, a spadające liście tylko odbijają się w dziesiątkach okularów przeciwsłonecznych.
~Monika D.