To już 2017… ha, mało tego — za chwilę startuje trzeci tydzień stycznia (dasz wiarę?). Jak mają się Twoje noworoczne postanowienia? Nie, nie jestem złośliwa! Prawda jest taka, że moje, te dotyczące regularnych ćwiczeń spaliły na panewce… ale te o podróżach mają się całkiem dobrze. Dzisiaj ruszamy w stronę Serbii.
Jak najprościej dostać się z Bukaresztu do Belgradu? Sprawa wydaje się banalna, kiedy znajdziesz tanie bilety lotnicze z Bukaresztu do Timișoary (zdarzają się nawet po 3 euro!). Później łapiesz pociąg i w 3,5 godziny docierasz do celu. Ja postanowiłam trochę utrudnić sobie zadanie i całą trasę przebyłam koleją. Zaplanowałam też postój w Timișoarze, bo to następny punkt na mapie Rumunii, który zasługuje na uwagę. Argumenty podsuwa historia: to właśnie tutaj, 16 grudnia 1989 rozpoczęła się krwawa rewolucja, zakończona obaleniem reżimu komunistycznego Nicolae Ceaușescu. Warto odwiedzić muzeum poświęcone tej tematyce (Memorialul Revolutiei). Wśród zbiorów trafisz też na wycinki z polskich gazet, gdzie publikowane były artykuły relacjonujące zaangażowanie Polaków w pomoc Rumunii po rewolucji.
Miejsce, które skradło moje serce to Piața Unirii. Na tym placu możesz podziwiać najpiękniejsze przykłady architektury barokowej.
Co jeszcze rzuca się w oczy po przybyciu do centrum miasta? Oczywiście Ortodoksyjna Katedra, która jest najwyższa w Rumunii (83 metry). W piwnicach mieści się muzeum sztuki sakralnej. Możesz tam znaleźć liczne ikony malowane na szkle i drewnie oraz tabernakulum w kształcie katedry.
W mieście znajduje się również fabryka piwa działająca od 1718 roku. Niestety nie można sprawdzić co skrywa wnętrze budynku, ale widok z zewnątrz też cieszy oko.
Summa summarum, Timișoara nazywana jest miastem kwiatów, więc chyba najlepiej zajrzeć tutaj, kiedy temperatury wyraźnie zaczną piąć się w górę.
Kolejny przystanek – Belgrad.
Proszę, nie mów, że jestem nudna, ale… ta stolica również mnie urzekła. Najwspanialsze i podobno najbardziej romantyczne miejsce (według właściciela hostelu ; ) to Kalemegdan – cóż, nie sposób się nie zgodzić. Jest to fortyfikacja na wzgórzu z punktem widokowym. To stąd możesz podziwiać ujście Sawy do Dunaju. Koniecznie wybierz się tam wieczorem… panorama robi wrażenie.
Główna ulica Kneza – jest przepiękna. Akurat trafiłam na jarmark bożonarodzeniowy, ponieważ jak wiadomo w Serbii religia dominująca to prawosławie, więc podczas mojej wizyty trwała świąteczna gorączka.
Moją uwagę przykuły palmy, które można było kupić niemal na każdej ulicy. Zastanawiasz się po co? To nie te Święta? Otóż kiedy my polujemy na jemiołę, Serbowie niosą do swoich domów palmy, a te zeszłoroczne palą w świątyni. Oznacza to, że pozbywają się wszystkich złych rzeczy, natomiast świeże „palmy” są metaforą nowego początku.
Symbol Belgradu to także ogromna świątynia św. Sawy, która nie jest jeszcze ukończona w środku, jednak na zewnątrz przyprawia o zawrót głowy, można ją dostrzec już z daleka.
Ulica Skadarska to hmm… ulica artystów. Możesz się tam cieszyć muzyką na żywo. Ja akurat zastałam pustki, zero ludzi, ale to też miało swój urok, bo już same fasady budynków robią ogromne wrażenie.
I znowu coś dla miłośników historii – Muzeum Historii Jugosławii. Nazwa niestety nie jest adekwatna, lepiej brzmiałoby Muzeum Josipa Broz Tita. W muzeum znajdziesz wiele eksponatów związanych z przywódcą, jego stroje, ale również prezenty, które otrzymał od różnych osobistości. Na terenie muzeum znajduje się również Ogród Kwiatowy, czyli grób Tita.
Jesteś na diecie? Będąc w Serbii musisz o niej zapomnieć. Serbowie uwielbiają raczej ciężkie posiłki. Do takich z pewnością należy ćevapčići i pljeskavica. Skusiłam się na ćevapčići, czyli roladki z mięsa mielonego z świeżo wypiekanym chlebem i sałatką serbską. Gdzie możesz znaleźć takie pyszności – w każdej restauracji, ale… chciałabym wpisać na Twoją listę lokal o nazwie „?”. Przed laty restauracja działała pod szyldem „Kawiarnia-restauracja Ećima Toma”, a później jako „Kawiarnia Katedralna”. Władze duchowne stanowczo jednak zaprotestowały stwierdzając, że jest to brak poszanowania dla świątyni (choć właściciel zakazał wówczas palenia przed wejściem właśnie przez poszanowanie…). W rezultacie, na czas poszukiwania nowej nazwy, na szyld trafił znak zapytania i wpisał się w tradycję na tyle, że funkcjonuje do dziś.
Po obiedzie czas na deser. Zapraszam do najstarszej ciastkarni w Belgradzie, która zaczęła swoją działalność w 1851 roku (Pelilam). Ciacho, które widzisz na zdjęciu to typowa słodkość przygotowywana na Święta (žito – czyli gotowane zboża), podawana oczywiście z bitą śmietaną! A do tego kawa turecka, nazywana krajową i szklanka wody, czyli typowy zwyczaj w krajach bałkańskich, o którym pisały również Magda i Ola (np. tutaj: Kawa po chorwacku).
Lubisz mocniejsze drinki? Koniecznie posmakuj rakiji. A jeśli jesteś palaczem, to nikt nie spojrzy na Ciebie krzywo, kiedy będąc w miejscach publicznych jak restauracje, dworce, przystanki autobusowe, w Twoje dłonie trafi papieros. W Serbii palą wszyscy i wszędzie.
PS Szukasz WiFi? Złap autobus komunikacji miejskiej i ciesz się bezpłatną siecią.
~Agnieszka K.