Jassy, miejscowość położona w regionie Moldova, 28 kilometrów od Mołdawii.
Jechać, nie jechać? Jechać! : )
Podróży nigdy dość, więc po szybkiej analizie mapy łatwo stwierdzić, że jeszcze 120 km dalej znajduje się Kiszyniowa. Dlaczego zatem nie odwiedzić dwóch miejscowości podczas jednego weekendu? „To zaledwie 2,5h busem!” – mówili, a ja (głupia!) uwierzyłam, bo przecież jesteśmy młodzi, żądni przygód i wrażeń, więc podróż nam niestraszna!
Startujemy od Jassy, które było jedną z dwóch stolic Zjednoczonych Księstw Mołdawii i Wołoszczyzny (obok Bukaresztu), natomiast w latach 1916-1918 miasto pełniło funkcję stolicy Królestwa Rumunii.
Słowem wstępu: Rzeczywistość bywa brutalna i cóż… Jassy nie zyskało miana mojego ulubionego miasta, nie oczarowało mnie jak Bukareszt, Konstanca czy Brasov. Chociaż i w takiej sytuacji staram się znaleźć jakieś dobre strony. Wieczorem, gdy wszystkie zabytki są oświetlone, miasto ujawnia swoją drugą twarz (tę piękniejszą ; )).
Ponarzekaliśmy? Chodźmy dalej! ; )
Będąc w Jassy koniecznie odwiedź restaurację Bolta Rece. Mieliśmy ogromne szczęście, bo gdy weszliśmy do środka, sale akurat były przygotowywane na jakąś większą imprezę (może wesele?). W głowie włączył mi się już radar na zbieranie kolejnych przygód do kolekcji! W Internecie krąży trochę historii o rumuńskich imprezach, więc cicho liczyłam, że i mi uda się opisać jedną z nich tutaj. No nic. Nie tym razem.
W rezultacie zjedliśmy pyszny posiłek w całkiem przystępnej cenie (taniej niż w Bukareszcie). Za setkę rumuńskiej wódki (Ţuică), sarmale i deser zapłaciłam około 35 lei.
Było smacznie i przyjemnie, ale nie chcąc bawić się w nieproszonych gości, ruszyliśmy dalej jeszcze przed startem imprezy.
Miejscowy Pałac Kultury wygląda bajkowo, trochę jak disneyowski zamek! Widoki aż się proszą o selfie. Problem jednak w tym, że nie opanowałam jeszcze ów sztuki w 100%. Chyba rzucałam się w oczy, bo w momencie uniesienia aparatu w górę, z samochodu wyszedł policjant i zaproponował swoją pomoc. Przypadek? Nie sądzę… ; )
Sobota była dniem Mołdawii. Podróż autobusem trwała nie 2,5 godziny, a dwa razy dłużej!
Na granicy spędziliśmy około godziny: sprawdzanie dokumentów, bagaży i kolejna pieczątka w paszporcie (ta chwila ma w sobie jakiś urok). W Mołdawii kontrasty przywitały nas już od pierwszych metrów. Droga uległa drastycznej zmianie: pełno dziur, od czasu do czasu roboty, jeszcze mniej samochodów niż na trasach rumuńskich i regularny widok dorożek.
A na miejscu? Trochę polegliśmy, bo ufając elektronice, wszystkie niezbędne narzędzia jak np. mapa ukryliśmy w telefonie, a ten (jak na złość) padł.
Spontaniczność sprawdza się zawsze, prawda? Dlaczego teraz miałoby być inaczej? A chociażby dlatego, że rzecz dzieje się w Mołdawii. Znajomość angielskiego wśród lokalnych niestety jest bardzo niska. Dostanie się do centrum bazując jedynie na wskazówkach przechodniów graniczy z cudem.
My potrzebowaliśmy jednej, jasnej informacji: Gdzie jest centrum?
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy obsługa hotelowa odpowiedziała ot tak: Tutaj.
I teraz uwaga, jeśli ktoś jedzie do Kiszyniowa z myślą o pięknych zabytkach to może się mocno rozczarować. Miasto niemal w całości zostało zniszczone w trakcie II Wojny Światowej. Warto zatem jeszcze przed wyjazdem oswoić się z myślą, że do Kiszyniowa jedzie się nie dla zabytków, a klimatu. To taka podróż w czasie, gdzie spotkamy uśmiechnięte babuszki w chustach, wciąż działające (i czynnie używane) budki telefoniczne, ogólny chaos i próbę dogonienia europejskich miast.
Będąc w nowym miejscu, zawsze chcesz zasmakować lokalnych smakołyków. W Kiszyniowie możesz napotkać trudności. W mieście znajdziesz wiele kantorów i salonów fryzjerskich, jedną restaurację, która była niemal pusta (a to chyba nie świadczy za dobrze?). Jest jeszcze stały punkt: McDonald i to właśnie tam trafiliśmy ostatecznie. Wizyta tylko umacnia w przekonaniu, że stolica Mołdawii to wizytówka przeszłości. Lokal prezentował wystrój, który pamiętam jeszcze z lat dzieciństwa.
Wycieczka do Mołdawii to wyzwanie.
Pieniądze wymieniasz głównie dzięki uprzejmości przechodniów. Tak, kantorów jest wiele, ale ciężko znaleźć taki, który jest otwarty.
Kierowca w autobusie nie mówi po angielsku i co więcej, nie sprzedaje też biletów, zatem zanim wsiądziesz do pojazdu odwiedź pobliską kasę na dworcu.
Nocleg? Drzwi hostelu nie są szeroko otwarte, a przeciwnie – aby przekroczyć próg musisz najpierw pokazać swój paszport (dopiero wtedy trafisz do recepcji).
Cóż, może i Polska nie jest jakoś super, hiper rozwiniętym krajem, ale po podróży do Mołdawii jakoś bardziej się ją docenia. ; ) Sprawdź sam i daj mi znać czy się ze mną zgadzasz.
~Agnieszka K.