- Godziny otwarcia.
Nowy Sad, godzina 21.37 myślę – może skoczymy do sklepu, nie mamy nic na śniadanie, spokojnie zdążymy przed zamknięciem. Sklep otwarty jest do 22.00, piechotą mamy tam 3 minuty. No dobra, idziemy. 21.40 jesteśmy na miejscu, a tam… Zamknięte.
Kotor (Czarnogóra), godzina 19.00. Przyjechaliśmy przed godziną, zmęczeni podróżą i głodni jak wilk chcemy przejść się do restauracji na późny obiad. Idziemy więc na spacer po jednym z największych miast w Czarnogórze. WSZYSTKO ZAMKNIĘTE. Pozostaje tylko sklep… Dobrze, że chociaż on jest otwarty. Kolejnego dnia – kolejna próba. Poszliśmy do restauracji oddalonej o 2 kilometry. Była bardzo polecana przez właścicielkę wynajmowanego przez nas mieszkania, miała świetną ocenę na portalu tripadvisor, na facebooku były podane godziny otwarcia, więc zaryzykowaliśmy. I co? Oczywiście była zamknięta. Nie było żadnej informacji, żadnej karteczki na drzwiach, posta na facebooku. Nic.
Mostar (Bośnia i Hercegowina), godzina 21.00. Znów podobna sytuacja, znowu miasto wygląda jak opuszczone, na głównej ulicy wszystko pozamykane. Smutny widok. W końcu jednak znajdujemy restaurację (swoją drogą wspaniałą). W rozmowie z kelnerem dowiadujemy się, że poza sezonem w starym mieście działają tylko TRZY restauracje (normalnie jest ich dziesiątki).
Tak jest i w Serbii, i w Bośni, i Czarnogórze. Teoretycznie pracują od 8 do 20, ale niewiele robią sobie z tych godzin pracy. Zdarza się to dość często, że w ciągu dnia coś jest po prostu zamknięte, po prostu. Bo tak.
- Jesteśmy poza Unią Europejską.
Dopóki nie wyjechałam do Serbii, nie zwracałam uwagi na to, jak wiele zmieniła UE. W krajach poza Unią jest naprawdę inaczej – są tego plusy i minusy. W sklepach widoczny jest brak unijnych norm, warzywa są pięknie, naturalne powykręcane (widzieliście kiedyś prostą marchewkę w domowym ogródku?), banany niespełniające norm kąta zakrzywienia, widać, że owoce są prosto z sadów. Za to nie mamy pewności czy nie są nawożone jakąś chemią szkodliwą dla zdrowia. Problem mamy też z jajkami. W Polsce zawsze wybieramy te od „szczęśliwych kur”. Tutaj udaje się je dorwać w sklepie mniej więcej raz na miesiąc, a i tak nie mam pewności, że naprawdę pochodzą od kur z wolnego wybiegu.
- Poza miastem.
Mimo wszystko, gdy w Serbii jesteś w mieście, nie widzisz zbyt dużych różnic. Wyraźne kontrasty można zobaczyć dopiero w małych miejscowościach i wioskach. Biednych, brzydkich. Gdzie przy drodze na wysypisku śmieci odpady utylizuje się spalając je w ogniskach. Gdzie zbrodniarzowi wojennemu stawia się bilbordy (podczas podróży widzieliśmy wielki bilbord w jednym z mniejszych miasteczek w Bośni i Hercegowinie (sic!) z Mladiciem).
- Eko? Co to?
Kolejny bardzo widoczny kontrast – foliowe reklamówki. To jest straszne, tutaj najchętniej pakowaliby każdy produkt w nową reklamówkę. Nawet jak mam swoją torbę na zakupy to kasjerka automatycznie zaczyna mi pakować zakupy do reklamówek. A gdy je z nich wyciągam i pakuję do płóciennej torby, zdziwiona pyta czy na pewno nie chcę.
Paragony – mała, ale ciekawa różnica. W Serbii na targu świątecznym ani razu nie dostaliśmy paragonu fiskalnego, w Chorwacji i w Dubrowniku i w Splicie za każdym razem.
- Zwierzęta.
Gdy pytam Serbów, dlaczego u nich jest tyle bezdomnych psów, odpowiadają, że nie wiedzą. Po prostu są. Pytam, czy nie ma schronisk dla zwierząt. Nie bardzo wiedzą o co chodzi. Albo nie wiedzą, albo nie ma. Tak czy inaczej, mnóstwo psów plącze się po ulicach. W Czarnogórze za to jest bardzo dużo bezdomnych kotów. Z tymi bezdomnymi psami wiąże się też kolejny kontrast. Te same osoby, które na spacerze zaczepiają naszego psa i się nim zachwycają, kilka kroków dalej kopią i odganiają bezdomnego pieska…
Z drugiej strony w Serbii do większości miejsc można wejść z psem. Często na szybach są naklejki „pet friendly”, a jeśli nie ma zakazu to zwykle po prostu wchodzimy. Do restauracji, do sklepów odzieżowych i usługowych – w większości na wejściu słyszymy tylko „och, jaki śliczny piesek”. W Polsce jest z tym dużo większy problem.
- Pułapki miejskie.
Uszkodzone schody? Odpadające kawałki sufitu? A może trzeba zlikwidować słupek na chodniku? Kto by się tym przejmował, przy schodach powieśmy kartkę „schody uszkodzone, proszę uważać”, przy odpadającym suficie „uwaga, odpada sufit”, a słupek utnijmy, ale zostawmy dziesięciocentymetrowy wystający kawałek, żeby potykali się o niego przechodzący ludzie.
Oto jak radzą sobie z problemami miejskimi Serbowie… Idąc przez miasto cały czas trzeba uważać co masz pod nogami, co chwilę możesz potknąć się o jakieś wystające minimalnie słupki, dziurę po brakującej płytce na chodniku, możesz wejść przypadkowo w pozostawione luzem niezabezpieczone kable po remoncie. Najbardziej przerażające są kartki zwracające uwagę na niebezpieczeństwo spadających kawałków sufitu.
- Sfinansowano dzięki…
I na koniec krótko o wpływach. W UE w zasadzie na każdym kroku w miastach można natknąć się na tablice informujący o tym, że coś zostało sfinansowane przez budżet Unii. W Bośni na tego typu tablicach znajdziecie informacje o tym, że zostało to sfinansowane przez Turcję lub inne kraje islamskie, w Serbii przez cerkiew rosyjską… Ciekawe.
A poza tym wszystko super… ; )
~Małgorzata B.