Wenecja miała być punktem spotkania z Kasią, z którą zaprzyjaźniłyśmy się podczas minionego Erasmusa. Magia wspomnień, te sprawy… Wycieczkę zaplanowałyśmy z tygodniowym wyprzedzeniem: bilety kupione, wykładowcy poinformowani o nieobecności, bateria w aparacie pełna. Teraz tylko twardy sen i rano ruszamy w drogę. Niestety… Nie przewidziałyśmy jakie atrakcje szykuje dla nas właścicielka wynajmowanego mieszkania (-> wpis o chorwackich dramatach). Owe zawirowania miały miejsce w noc poprzedzającą wyjazd do Wenecji. Cała sprawa kosztowała nas wiele stresu, a każda trauma wymaga regeneracji, więc Ola tym razem odpuściła. A Magda? W myśl „co nas nie zabije, to nas wzmocni”, kolejnego dnia, wraz z wybiciem 10:00 pośpiesznie ruszyła w stronę przystanku autobusowego.
Chwycić plecak i ruszyć przed siebie. W pojedynkę.
To jeden z tych punktów, które dość skrupulatnie umieszczam na liście „rzeczy do zrobienia”.
Marzyłam o tym intensywnie, ale gdyby nie fakt, że moja kompanka wykruszyła się w ostatniej chwili, pewnie jeszcze długo nie zdecydowałabym się na samotną wycieczkę (a wcale nie jestem tchórzliwym typem!).
Nie lubię odpuszczać. I choć emocje minionej nocy jeszcze nie opadły to i tak wydarzyło się za mało, żeby odwołać spotkanie z przyjaciółką. Przekonana, że teraz może być już tylko lepiej, w biegu złapałam pierwszego busa. Moja trasa uwzględniała trzy przesiadki:
Lovran – Rijeka | Rijeka – Trieste | Trieste – Mestre | Mestre – Wenecja
I tak, po 5h podróży, dotarłam na umówione miejsce…
Przez ostatni rok okropnie tęskniłam za podróżami. I choć tym razem zmierzałam w dobrze mi już znane miejsce, do mojej twarzy i tak przykleił się uśmiech. Uwielbiam to uczucie, gdy górę bierze spontaniczność, gdy nie jestem w stanie przewidzieć co stanie się w najbliższych minutach. A na dokładkę – teraz mogłam polegać wyłącznie na sobie. Zdziwiło mnie z jaką łatwością nawiązywałam kontakty z podróżującymi tym samym autobusem czy biegnącymi tuż obok mnie w kierunku pociągu, który odjeżdżał z peronu nr X za kilka sekund. Zero barier, zahamowań. Lokalizujesz osobę, która może Ci pomóc i bez zastanowienia zadajesz pytanie (a nawet jeśli nie uzyskasz odpowiedzi to zawsze możesz liczyć na serdeczny uśmiech).
Kasia wyszła mi naprzeciw w samym sercu Wenecji. W planach miałyśmy spacer ulicami, którymi wspólnie wędrowałyśmy ponad rok temu. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że to we Włoszech budowałyśmy fundamenty przyjaźni, dlatego też mamy tam tak wiele „naszych miejsc”. Co więcej, jeden z mostów upatrzyłyśmy sobie jakoś szczególnie.
„Magda, to nasz most! Robimy foty!”
Radość, ekscytacja i… Klapki na oczach. Najważniejsze było tylko to, że znowu jesteśmy tam razem. Taki nasz osobisty „flashback”. A ktoś musiał nas bacznie obserwować… Z resztą ciężko byłoby nie dostrzec przynajmniej mojego entuzjazmu. Nigdy specjalnie go nie skrywam – zwłaszcza w Wenecji. Przez kilka sekund zapomniałam o tym, co w podróży jest najważniejsze: rozsądek i rozwaga. Wokół nas zrobiło się tłoczno, a ja niefortunnie schowałam swój telefon do kieszeni, żeby sprawniej przebić się przez tłum. I cóż… Ułamek sekundy, zderzenie z mężczyzną w brązowej kurtce, strzał z łokcia, niedbałe „scusi!” i… „Kasia, coś było nie tak z tym gościem”. Moje dłonie dość intuicyjnie powędrowały w kierunku kieszeni, które niestety, ale okazały się być puste. Czy można mieć większego pecha i to tak dzień po dniu? Panika, niedowierzanie i wreszcie desperacka pogoń za złodziejem. Telefon wciąż był aktywny, więc druga myśl to szukanie wsparcia u Carabinieri, czyli włoskiej żandarmerii. Nic tam po nas. Dostojnie ubrani panowie nie znają słowa po angielsku, a złodzieja i tak nie można namierzyć, bo zostałaby naruszona jego prywatność.
Tak źle jeszcze nie było. Inwazja porażek dopadła i mnie. Dwudniowe straty podliczam na niemal 3 000 zł. Ała.
Czasem pech atakuje ze wszystkich możliwych stron. To taka gra, a właściwie test Twojej cierpliwości. Nie daj się zwieść. Możesz wygrać ten pojedynek! A jeśli plaga niepowodzeń spada na Ciebie akurat, kiedy jesteś we Włoszech, co więcej – u boku masz przyjaciela, to pozwól mu się zaprosić na pizzę i wysokoprocentowe piwo. Każdy dzień da się uratować na tyle, żeby mimo wszystko zasypiać z uśmiechem na ustach.
Planujesz podróż w pojedynkę? Uwaga, mam kilka wskazówek (może dość błahych, ale sama o nich zapomniałam…).
1. Podczas podróży entuzjazm jest zrozumiały. Postaraj się jednak okiełznać go na tyle, żeby nie zwracać na siebie uwagi otoczenia.
2. Trzymaj głowę na karku – myśl. Nie prowokuj niebezpiecznych sytuacji, unikaj sztucznie zatłoczonych miejsc.
3. Nie zgrywaj bohatera. Jesteś sam, a w plecaku skrywasz wszystko to, co umożliwia Ci funkcjonowanie w podróży. Staraj się widzieć więcej.
Mimo to…
4. Nie zamykaj się na ludzi. Po kradzieży w każdym widziałam złodzieja, racja. Nie popadajmy jednak w paranoję. Bądź życzliwy, nie bój się prosić o pomoc, ale działaj według zasady ograniczonego zaufania.
5. Nie poddawaj się, gdy zaskoczy Cię pierwszy problem. Rozwiązuj go i idź dalej (tylko się nie maż! ; )).
Hm… Jeśli włoskie wydarzenia miały być dla mnie ostrzeżeniem przed samotną wyprawą to w porządku – podoba mi się i już szukam kolejnej destynacji! ; )
~Magdalena S., Aleksandra N.